czwartek, 10 stycznia 2019

Książki: coś prawdziwego, coś empatycznego i coś humorystycznego

Koniec grudnia i początek stycznia był dla mnie okresem, w którym koiłam (i koję nadal) nerwy przy książkach. Uwielbiam moje okoliczne biblioteki (jestem zapisana do siedmiu!) za to, jak duży wybór książek mają i za to, że można je wypożyczać w ilości hurtowej. Postanowiłam, że w jednym poście znajdą się trzy recenzje przeczytanych przeze mnie książek. Obiecuję, że nie będą długie, więc nie spodziewaj się kilometrowego posta. Bardzo bym chciała w podobnej formule pisać recenzje: trzy w jednym. Liczę, że to się sprawdzi a przy okazji zmotywuje mnie do częstszego pisania.

Dzisiejszy wpis bierze udział w wyzwaniu czytelniczym, o którym można przeczytać tutaj:

To fantastyczna akcja promująca czytelnictwo bez angażowania kosztów - wypożyczyć książki można z bibliotek, od rodziny czy przyjaciół. Brałam udział w zeszłym roku i zmotywowało mnie to do odświeżenia kart bibliotecznych w moim mieście (i znalezieniu wielu perełek literackich).

Recenzje:

Dwie Siostry, Åsne Seierstad 
Literacki reportaż, po który sięgnęłam zachęcona opisem wydawniczym. To historia dwóch sióstr, zrozpaczonego ojca oraz kształtowanie się Państwa Islamskiego w ostatnich dwudziestu latach. Byłam przerażona a jednocześnie zafascynowana tym czego dowiedziałam się na kartach tej książki. Nie miałam pojęcia! - to najczęstsza myśl, która mi towarzyszyła podczas lektury. Autorka przybliża życie rodzinne imigrantów somalijskich zamieszkałych w Norwegii i zmiany polityczne Syrii i Państwa Islamskiego. Łączy je decyzja dwóch sióstr, które z bezpiecznej Norwegii postanawiają przenieść się do Syrii w stanie wojny, by wspierać bojowników ISIS. Autorka próbuje dociec co skłoniło dziewczyny i co skłania inne młode osoby, które decydują się na tak radykalną zmianę w swoim życiu. Analizuje ich losy i przedstawia wpływ tych wyborów na całą rodzinę.
Książka Dwie Siostry bardzo mną poruszyła. Warto po nią sięgnąć i zmierzyć się również z własnymi wyobrażeniami na temat religii, polityki czy rodziny imigranckiej.

Jeszcze jeden oddech, Paul Kalanithi
Książka Paula to sztuka współodczuwania. Od pierwszych stron dowiadujemy się jaki będzie koniec, jednak droga ku niemu jest niezwykle emocjonalna. Pod koniec książki łzy leciały mi ciurkiem.
Zwykle nie zastanawiamy się jak umrzemy, a autor opisuje proces umierania i nadzieję, że jednak może jeszcze uda mu się coś zrobić w tym życiu. Młody, zdolny neurochirurg opisuje swoje życie - z perspektywy osoby umierającej na raka. Zgłębia zagadnienie ciała i świadomości w obliczu śmierci. Szczera, autentyczna pozycja, dzięki której łatwiej dostrzec we własnym życiu co jest najważniejsze.

Cytat z książki:

Kłopot z chorobą polega na tym, że kiedy człowiek się z nią zmaga, nieustannie zmieniają się jego wartości. Nie wystarczy raz ustalić, co jest w życiu najważniejsze - trzeba to robić na bieżąco.



Wielki ogarniacz życia czyli jak być szczęśliwym, nie robiąc niczego, Pani Bukowa
I na końcu coś z jajem. Pełna autoironii książka - dziennik Pani Bukowej, postaci kobiecej, która uczy jak się narobić, by się nie narobić i jak tracić zapał, nie zdążywszy się odpalić. To zabawne historyjki o codziennych sprawach w domu czy pracy, na gruncie prywatnym i zawodowym. Zabawne perypetie i jeszcze zabawniejsze memy sprawiają, że człowiek zajadając pizze przed telewizorem nie czuje się taki odstający w świecie fit&smart.

Cytat z książki:

Najlepszym czworonożnym przyjacielem człowieka jest łózko.



piątek, 4 stycznia 2019

Jak się nie trzymać - depresja

Nie łatwo przyznać się, że jest się w depresji. Bo co to niby znaczy? O depresji już powiedziano tyle, a wszyscy i tak wiedzą, że chodzi o smutek, smętek, lenistwo i emo. Halo, w jakim my świecie żyjemy? Schematów, rzecz jasna. Podsycanych kompleksami.

Jak się nie trzymać? A no na przykład źle sypiać. Źle jeść. Zestresować się i powtórzyć cykl minimum siedem dni. A później narazić się na trudne rocznice, jak śmierć taty czy wielkie rodzinne spotkania, jak wigilia w gronie całej rodziny. Z dwoma brzdącami, które chorują cały miesiąc i PrawieMężem, który sprawia, że jednocześnie się go kocha bardzo mocno i chce się od niego uciec średnio trzy razy dziennie. Sinusoida emocjonalna, niż somatyczny i ataki kompulsywnego poprawiania sobie humoru, czytaj czekoladoholizm... I nagle leki nie działają. Świat staje się brudniejszy niż jest, nastrój jak gąbka pochłania całą szarość rzeczywistości.
I depresja. Nie taka na pokaz, bo na zewnątrz niewiele się mówi. W zasadzie nie mówi się nic, bo po co mówić. Za trudne jest mówienie, za ciężko wypowiadać słowa, język kołkiem staje, słowa są za trudne do wymówienia, coś nie pasuje do czegoś. I po co. I obojętność. Jeszcze jeden uśmiech do dziecka, żeby nie myślało, że nadeszła zombie apokalipsa. Jeszcze jedna herbata, żeby napełnić ciało ciepłem. Żeby w ogóle je poczuć.
Jeszcze jeden spacer. Z psem. Ze smyczą, której pies od pięciu lat nie używa. Deszcz spływający po kurtce, nosie, okularach. W końcu drzewo w głębi lasu, które wydaje się idealne. Tak długo na nie patrzyłam, że w końcu pies zaczął szczekać, co się Pańcia wygłupiasz, zimno mi.
Przez całą drogę w głowie dwa głosy rozważały swoją sytuacje, analizę SWOT uskuteczniały. Głosy w głowie przemawiały słowami terapeutów, przyjaciół i choroby. Sama siebie przekonywałam o zasadności decyzji, podczas gdy sama siebie od tego odwodziłam. Ostatecznie pies zdecydował, bo głupio by było go tak zostawić. Pożegnałam się z drzewem i wróciłam do domu.

W depresji nic się nie chce ale wszystko się robi.
Nie z powodu lenistwa, jak niektórzy sądzą. To nie ma nic wspólnego z lenistwem. To kwestia braku sensu. Jeśli coś ma uzasadniony sens - można się tym zająć. W depresji niewiele rzeczy ma sens. Największy sens widzi się, w tym by nikt nie miał pretensji, więc trzeba wstać i wrzucić brudy do pralki, trzeba zrobić jakiś ciepły posiłek, trzeba położyć dzieci spać i rano je obudzić i przebrać. Wysokie poczucie obowiązku jest jednocześnie aktywizatorem jak i karą. Jak dobrze było mieć depresje, gdy mieszkało się samemu i nic się nie musiało robić, nikomu nie podlegać, z nikim rozmawiać.

W takich chwilach powtarzam sobie (albo ktoś mi powtarza w mojej głowie), że trzeba poczekać. Bo to mija. Rozświetlił mi nastrój w Nowy Rok, kiedy się wyspałam a dzieci były u Babci. Kiedy nic nie musiałam i dałam ciału odpocząć.
Nie jest jakoś super, ale nie jest źle. To chyba jakaś dewiza życiowa, którą całe rzesze chadowców się kieruje. Jak nie jest ani źle, ani super to znaczy, że jest stabilnie.