środa, 9 grudnia 2020

Smutne wieści z nad morza

 Kolejne miesiące mijały wypełnione wydarzeniami, emocjami i obowiązkami oraz świętymi prawami odpoczynku. 

W tym czasie gwałtownie posypało się zdrowie mojej mamy, co zakończyło się jej śmiercią.

Trudne jest: odebrać telefon i usłyszeć: pani matka zmarła dzisiaj nad ranem. Jeszcze trudniej zobaczyć ją uwiecznioną w chwili śmierci, z otwartymi ustami i półprzymkniętymi oczami. Trudno jest odwrócić wzrok i przytulić się do brata, tak samo łkającego jak ja sama.

A potem iść w niewielkim korowodzie, na jego czele w zasadzie. Pogrzebowym. Rozpłakać się ciotce w ramię cicho skarżąc się: zostałam sierotą.

Już nie zadzwonię do niej, gdy będzie mi źle. Ani, gdy będzie mi dobrze. Nie pochwalę się tym, co miałam na obiad (co mi się udało, co się udało moim dzieciom, gdzie byłam i czego nie widziałam). Nic więcej nie powiem, chyba że stojąc nad jej grobem, ale wtedy zwykle myślę: czemu tak szybko.

Jednak nie jest trudniej przechodzić żałobę po Kimś, ważnym, bardzo ważnym w życiu, kto cierpiał tak bardzo, że ostatnie tygodnie marzył już o odejściu. Na zmianę z przeżywanym strachem. Takie odejście jest oczyszczające, wyczekiwane, uwalniające.

Inaczej, niż umierał mój ojciec: gdy jego odejście było nagłe, gwałtowne, niespodziewane - nie byłam gotowa i zalewały mnie emocje od żalu po złość aż po przerażający, unieruchamiający smutek z histerycznym płaczem z tęsknoty.

Straciłam rodziców w przeciągu pięciu lat.

Ale mam rodzinę: dzieci, które kocham nad życie, które są moją latarnią i w każdym momencie potrafią zabłysnąć kiedy gubię się we mgle. Dzięki nim zawsze dotrę do swojego portu.

Mam wparcie najbliższych, którzy dopilnują bym z tego portu wyszła na słoneczne polany, gwarne miasto, pachnące lasy.

Jestem szczęśliwa, że są. Że jestem. Że mimo tych burz i sztormów wciąż trwam i przeżywam te wszystkie pogody i niepogody. 



"Śpieszmy się kochać ludzi,
tak szybko odchodzą"

Źródło zdjęć: kaboompics.com