środa, 29 stycznia 2020

styczniowe zestawienie #WyPożyczone 2020

Jak co roku biorę udział w akcji #WyPożyczone, do czego Cię również zachęcam. Większość moich książek wypożyczam z biblioteki i rocznie w związku z tym w mojej kieszeni zostaje ponad tysiąc złotych (a na moim regale jest specjalne miejsce na wypożyczonki). Postawiłam sobie za cel przeczytać 52 książki.

Postaram się co miesiąc dodawać raporcik z przeczytanych pozycji. W tym miesiącu dużo - był czas, były chęci i na świetne książki trafiłam.


1/52
Tytuł: Kamienne posłanie.
Autor: Atwood, Margaret.
Wydawnictwo:Warszawa : Wielka Litera, copyright 2019.
ISBN: 978-83-8032-400-8
Liczba stron: 283 strony

Opowiadania Margaret Atwood sprawiają, że poszerza się mój horyzont poznawczy. Nigdy nie przepadałam za opowiadaniami, wolę dłuższe formy ale "Kamienne posłanie" przeczytałam chyba w dwa wieczory. Doskonałe pióro, ironia, budowanie napięcia. Już po "Dzienniku Podręcznej" wiedziałam, że warto czytać panią Atwood. Polecam!

2/52
Tytuł: Wielki ogarniacz pracy czyli Jak robić i się nie
narobić.

Autor: Pan Buk.
Wydawnictwo:Kraków : Znak, 2019.
ISBN: 978-83-240-6992-7
Liczba stron: 318 stron

Czy wystarczy napisać, że czytając tą książkę niemal na okrągło się śmiałam? Świetna pozycja na wieczór z herbatką, kocem i tumiwisizmem. Polecam każdemu! Trzy ostatnie rozdziały nawet na głos przeczytałam PrawieMężowi, bo zaniepokojony co rusz zaglądał do pokoju sprawdzać z czego tak rżę.

3/52
Tytuł: Self-reg :opowieści dla dzieci o tym, jak działać,
gdy emocje biorą górę.

Autor: Stążka-Gawrysiak, Agnieszka.
Wydawnictwo:Kraków : Znak, 2019.
ISBN: 978-83-240-5131-1
Liczba stron: 117, [11] stron

To druga książka tego typu, jaką miałam przyjemność przeczytać. Tym razem z historyjkami o Kubie i Lenie, rodzeństwie, które ulega różnym emocjom. Emocje te zręcznie zostają wyjaśniane przez rodziców dzieci, podsuwając trafne rozwiązania. Każda opowieść jest opatrzona komentarzem dla rodziców. Pozycja niezbędna dla rodziców przedszkolaków. Moje dzieci z przyjemnością słuchały, gdy im czytałam. Polecają ;)

4/52
Tytuł: Jeszcze dzień życia.
Autor: Kapuściński, Ryszard.
Wydawnictwo:Warszawa : Agora, 2018.
ISBN: 978-83-268-2714-3
Liczba stron: 183, [1] strona

Polubiłam książki reporterskie. Z ogromnym zainteresowaniem czytałam "Jeszcze jeden dzień życia". To historia wojny domowej w Angoli w 1975 roku. W głowie się nie mieści co się dzieje na świecie. I dlatego właśnie trzeba czytać książki, które wyjaśniają ten świat. Mechanizmy. Zachowanie. Zdecydowanie polecam.

5/52
Tytuł: Przestań się oceniać :jak pozbyć się nawyku
osądzania i rozwinąć swój potencjał.

Autor: Bernstein, Gabrielle.
Wydawnictwo:Warszawa : Wydawnictwo Kobiece, 2019.
ISBN: 978-83-66134-91-1
Liczba stron: 245, [1] strona

Nuda, porażka, bełkot. Nie polecam. Nawet nie wiem co mogłabym o tej książce napisać. Chwytliwy tytuł i buddyjskie hasełka opakowane w różowy celofan. Rzyg. Jakieś opukiwanie, medytacje, prawo przyciągania, detoksy i afirmacje. Autorka totalnie odleciała.

6/52
Tytuł: Czarnobylskie truskawki.
Autor: Goldsworthy, Vesna.
Wydawnictwo:Wołowiec : "Czarne", 2007.
ISBN: 978-83-7536-008-0.
Liczba stron: 269, [3] s.

Intrygujący tytuł. Z Czarnobylem jednak ma się tyle, że bohaterka a zarazem autorka wspomnień wspomina, że latem kiedy wybuchł reaktor w Czarnobylu, ona jadła truskawki i mieszkała we wschodniej Europie. Książkę napisała, ponieważ chciała uwiecznić swoje wspomnienie z myślą o swoim synku. Autorka w obliczu informacji o chorobie spisała historię swojej rodziny dodając mnóstwo przemyśleń. Interesująca pozycja, zwłaszcza dla kogoś, kto się interesuje historią geopolityczną.

7/52
Tytuł: Tracę ciepło.
Autor: Orbitowski, Łukasz.
Wydawnictwo:Kraków : Wydawnictwo Literackie, 2007.
ISBN: 978-83-08-03972-4.
Liczba stron: 490, [2] s.

Genialna. Nie wiem do końca o czym, gubię się w wątkach, ale jest genialna. Idealna dla osób urodzonych sprzed upadku muru berlińskiego, kiedy dzieciństwo przypada właśnie na lata 90. Jestem taką sentymentalną bestią (i po 30tce), więc czytałam z przyjemnością. Książka jest o innych, niewidocznych dla nas wymiarach, o decyzjach i dojrzewaniu. 

8/52
Tytuł: Dzieci Groznego.
Autor: Seierstad, Åsne.
Wydawnictwo:Warszawa : "W.A.B", 2009.
ISBN: 978-83-7414-682-1
Liczba stron: 411, [5] s.

Książka jest reportażem z wyjazdu autorki do Czeczeni. Od pierwszych stron wyciska łzy z oczu. To zupełnie inny obraz wojny, niż ten znany z Kapuścińskiego. Autorka skupiła się na bezbronnych: dzieciach i kobietach: matkach i żonach Czeczeni. Grozny to stolica, która najbardziej ucierpiała. Seierstad pisze w specyficzny sposób. Plastyczny, emocjonalny ale jednocześnie stara się nie oceniać. Wydarzenia o których pisze zmuszają do odpowiednich refleksji. 

9/52
Tytuł: Odkryj swoje wewnętrzne dziecko :klucz do
rozwiązania (prawie) wszystkich problemów.

Autor: Stahl, Stefanie.
Wydawnictwo:Kraków : Otwarte, 2019.
ISBN: 978-83-8135-006-8
Liczba stron: 303 strony

I to jest książka, którą śmiało można polecić osobie, która myśli co może zrobić by nad sobą popracować. Jest teoria, są ćwiczenia i przykłady. To coś więcej niż poradnik, to podręcznik do odkrycia mechanizmów. Pomogło przy sporej awanturze u mnie w domu - to chyba najlepsza rekomendacja.

10/52
Tytuł: Biblia copywritingu :słowo daję, zyski rosną!.
Autor: Puzyrkiewicz, Dariusz.
Wydawnictwo:Gliwice : Helion, cop. 2017.
ISBN: 978-83-283-2700-9
Liczba stron: 190 stron

Bardzo pomocny poradnik jak lepiej pisać będąc copywriterem. Autor karze się zastanowić nad klientem, dając potężną dawkę wiedzy marketingowej. Podaje wiedzę w bardzo przystępnej formie i karze robić miliony ćwiczeń.





 Zdjęcia: źródło https://kaboompics.com/

czwartek, 16 stycznia 2020

Wakacje na Ukrainie - Kijów, Czarnobyl i Odessa część 1


W dzisiejszym wpisie zapraszam Was we wspomnienie podróży po Ukrainie. Z PrawieMężem zwiedziliśmy Kijów, Czarnobyl i Odessę. W tej części opowiem o Kijowie i Czarnobylu.

Latem 2019 polecieliśmy samolotem z Katowic do Kijowa. Lotnisko w Kijowie - Boryspol jest bardzo duże, zupełnie inne niż znane mi w Polsce ( W PL mamy zwykle duży terminal, pełno szkła i betonu, miliardy samochodów pod budynkiem) natomiast w Boryspolu rozrzucone budynki po przeogromnym terenie. Wyszliśmy z budynku przylotów i udaliśmy się ścieżką przez cały kompleks aż do przystanków autobusowych. Zapłaciliśmy hrywnami (chyba 100 albo 120) hrywna to ukraińska waluta (1 hrywna to około 0,16 zł). Rozklekotany autobus zawiózł nas do centrum miasta. Kijów okazał się olbrzymi. Trochę śmierdzący. Przewijało się tam pełno ludzi. Ogromne budynki, szerokie ulice, na których dzieją się cuda. Przejeżdżają tramwaje, jakie znamy z lat 80. z kasownikami mechanicznymi a w środku bileciarki, które wydzierają się na pasażerów by kupowali u nich bilety. Nie wszyscy byli w stanie się dopchać a one darły się jeszcze głośniej. Samochody na okrągło trąbiące na siebie. Duszno i gorąco. Monumentalnie. 


W Kijowie zatrzymaliśmy się w Hostelu Yaroslaw, gdzie trzeba było zapłacić gotówką. Około 1200 hrywien za pięciodniowy pobyt. Klatka schodowa ogołocona z godności - odrapana, szara, ale czysta. Nie licząc słoików z kipami i wiekowym krzesełkiem na półpiętrze. Poszliśmy na ostatnie, trzecie piętro do swojego pokoju. Długi, ciemny korytarz, wspólna łazienka na piętrze. Cisza. Nasz pokój (dwuosobowy) okazał się większy niż nie jedna polska kawalerka. Wielkie łóżko małżeńskie i w rogu solidne łóżko piętrowe. Stolik, toaletka. Wszystko jak z muzeum za czasów głębokiej komuny. Okno wychodziło na podwórko i miało moskitiery.


Następnego dnia wybraliśmy się na zaplanowaną wycieczkę do Czarnobyla.
Zbiórka była rano na Majdanie. To plac, o którym było głośno parę lat temu z okazji sprzeciwu wobec sfałszowaniu wyborów ("pomarańczowa rewolucja"). Jest ogromny. Znaleźć na nim można pomniki ale i daszek centrum handlowego mieszczącego się pod Majdanem. Tam właśnie można znaleźć Lush, ciekawy sklep z wegańskimi kosmetykami ręcznie robionymi.

Czarnobyl, Prypeć - Strefa Wykluczenia
Wycieczka trwa cały dzień. Dwa minibusy wysokiej jakości, umiejętny kierowca, przewodniczka i lunch w strefie - około tysiąc złotych za dwie osoby. Telewizorek zamontowany w busie wyświetlał  filmy dokumentalne dotyczące wydarzeń w kwietniu 1986 roku. Dowiedziałam się z nich m.in. tego, że w Zonie promieniowanie jest porównywalne do tego, który jest w centrum Londynu. Może prócz czerwonego lasu ;)
Na wjeździe do Zony dostaliśmy specjalne przepustki, odebraliśmy dozymetry i regulamin. Trzeba było mieć ubranie zakrywające ciało (odzież i obuwie zakrywające ciało), nie wolno siadać na ziemi i absolutnie nie wolno nic dotykać. Po postraszeniu turystów zapakowaliśmy się z powrotem do busa i wjechaliśmy na wyludniony teren, owiany pełnymi grozy legendami.
Zatrzymaliśmy się na wsi, gdzie obejrzeliśmy przedszkole. Wrażenie niesamowite. Ładny, choć zniszczony budynek (umówmy się, że już nie będę powtarzać jak wszystko jest tam zniszczone przez czas - wszystko wygląda jak w apokaliptycznej wizji, w środku młodego lasu, gdzie drzewa i krzewy wyrastają niemal z betonu, porozwalane okna, drzwi, rzeczy rozciągnięte po budynkach). A w środku szafki dziecięce, tablica z rysunkami... Widok zatrważający. W salach zabawki, łóżka stalowe... I ten młody las wszędzie, który nie dopuszcza pełnego światła do środka.
Obejrzeliśmy jeszcze kilka takich niewielkich, zalesionych wsi i szczególne wrażenie jeszcze na mnie zrobił zaparkowany pod garażem samochód, prawdopodobnie łada. Przewodniczka powiedziała, że samochód był nowy i właściciel wyjechał nim z Zony w czasie opuszczania terenu ale niestety trzeba było go wprowadzić z powrotem, ponieważ wykryto na nim promieniowanie. Widziałam zdjęcia wielu wysypisk wycofanych aut ale to jedno, w lesie, zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Dotarło do mnie, że ci ludzie stracili wszystko. Cały dorobek życia. Zapakowali swój niewielki mandziur i udali się tam, dokąd im kazano.


Zatrzymaliśmy się przy pomniku i tam już mnie wryło w ziemię. Stworzono mapę terenu zamkniętego i wysiedlonego. Na pamiątkę wsi i miasteczek utworzono alejkę, gdzie wbito w ziemię tablice informujące o nazwie miejscowości. Cmentarz ponad 100 tablic... Znajdują się tam również punkt, gdzie można zjeść (chociaż raczej kiepsko). Po zjedzeniu obiadu wjechaliśmy do Prypeci. Szczerze mówiąc miasto tak zarosło, że już niewiele widać. Środek lata sprawił, że dookoła był busz a żeby zobaczyć jakiś budynek czasami trzeba było się o niego potknąć ;)
W całej Polsce swego czasu były budowane charakterystyczne bloki i wieżowce. I one dalej stoją, ociepla się je, maluje, remontuje. W Prypeci widać co się dzieje z tymi blokami, gdy się je zostawi samym sobie. W 2019 roku wprowadzono zakaz wchodzenia do budynków ze względu na prawdopodobne zawalenia. Myślę, że taki zakaz powinien być wydany dużo wcześniej, bo wiele budynków trzyma się na słowo honoru. Udało się nam jednak poszwendać po basenie i szkole. Oba miejsce wprawiały nas w zadumę ale i pobudziły wewnętrznego odkrywcę. Myślałam, że będą tam jakiekolwiek zabezpieczenia ale nie - wszystko było tak, jak je zostawiono. Ławki i tablice w szkołach, maski gazowe na podłodze. Zegar dawno zamarły w hali basenowej.
Dozymetry tylko raz zawyły - za to wszystkie i narastająco. Przejeżdżaliśmy koło Czerwonego Lasu, gdzie terenu nie przekopano i nie zalano betonem tak, jak zrobiono to w innych miejscach szczególnie napromieniowanych. Przy reaktorze (też robi wrażenie, wielkością i ilością pracy) jest niemal bezpiecznie - niskie promieniowanie. Chyba nie ma na świecie bardziej uprzątniętego miejsca. Z dokumentu dowiedzieliśmy jak wyglądały prace i że za 50 lat trzeba będzie na istniejący sarkofag nałożyć kolejny, większy. Dookoła biegały bezpańskie psy łase na głaski turystów.
Objechaliśmy reaktor, podziwialiśmy sarkofag i udaliśmy się do innej atrakcji, która owiana jest licznymi tajemnicami. Chodzi o rosyjską instalację DUGA - Oko Moskwy (już nie aktywną). To strategiczny pozahoryzontalny radar. Wielka, długa, wysoka kupa złomu. W busie przedstawiono kolejny filmik dotyczący działania Dugi. To najmniej interesująca część wycieczki (przynajmniej dla nas). 
Wyjechaliśmy ze Strefy Wykluczenia nieco zasępieni. Rozmiar tragedii i jej bezsensowność wprawiła nas w bardzo dołujący nastrój. Na granicy strefy każdy uczestnik musiał przykleić się do specjalnego przyrządu mierzącego promieniowanie. Wyszliśmy wszyscy ;)

Po powrocie do Kijowa wybraliśmy się do gruzińskiej restauracji, gdzie jako poczekajkę dali nam najmocniejszy alkohol jaki piłam na Ukrainie co było chyba najlepszym dopełnieniem dnia.

W następnym poście opiszę dalszy ciąg wycieczki po Kijowie i Odessę oraz najgorszy możliwy powrót do miejsca docelowego jaki mi się trafił w życiu.