piątek, 21 czerwca 2019

Od pomysłu do realizacji: działalność gospodarcza


Na początku był pomysł. Rodził się wiele razy i od wielu lat. Wiadomo – w zależności od stanu euforycznego pomysł nabierał kształtu a w gorszych chwilach zostawał zepchnięty gdzieś w odmętach „kiedyś, może”. A jednak doczekał się – podjęłam decyzję, za którą poszło działanie.
Otworzyłam działalność gospodarczą.
Zaprosiłam do współpracy osobę, która zawsze we mnie wierzyła i tak jak ja marzyła o biznesie. Czyli o  czymś, co dawałoby satysfakcję i być może finansową korzyść.
Tym razem pomysł nie opierał się na hand made, który miałybyśmy uprawiać a na gotowym produkcie, z hurtowni. Zabawki dziecięce, w przyszłości asortyment dla mamy i dziecka. Obie jesteśmy mamami – ona jeszcze w ciąży, ale niebawem jej córeczka się urodzi a ja mam dwóch małych chłopców. Znamy temat.
Trzeba było zebrać jak najwięcej wiadomości na temat zakładania firmy, nie obyło się bez konsultacji z księgową. Ostatecznie zdecydowałyśmy się na jednoosobową działalność gospodarczą, opodatkowany wg stawki podstawowej (18%) i rozliczany kwartalnie. Są jeszcze inne, ale tylko ta daje mi możliwość ulgi na dzieci przy rozliczaniu PIT.

Z nazwą nie szalałyśmy: wystarczy imię i nazwisko. Przecież nie wiem, czy coś jeszcze się z tego nie wykluje :)
Trzeba było też zgłosić się do ZUSu. Na szczęście nie muszę płacić całego ZUS, ponieważ mam pracę na etacie, z którego nie zamierzam rezygnować. W związku z tym opłacam ZUS w najniższej kwocie – część zdrowotną (co i tak jest bez sensu, bo mój pracodawca przecież to za mnie robi już a ja mając własną działalność muszę znowu to samo płacić) prawie 345zł.
Kupiłyśmy domenę i sklep, zatowarowałyśmy go rzeczami z hurtowni, która współpracuje z nami nami w modelu dropshippingowym. 
Dropshipping to w ogóle całkiem nowa i fajna sprawa, to model sprzedaży który cały proces logistyczny czyli magazynowanie, pakowanie i wysyłkę do klienta przerzuca na dostawcę a nie sprzedawcę. I teraz najważniejsze: my zajmujemy się odpowiednią promocją i utrzymaniem porządku w sklepie. zachęceniem klientów do zakupów w naszym sklepie internetowym.
Marketing nigdy nie był w obszarze moich zainteresowań, ale okazał się fantastyczną zabawą. Co prawda jeszcze nie mam olśniewających wyników, ale dzięki licznym webinariom, kursom i ebookom powoli rozszerzam swoją wiedzę. Wspólnie z przyjaciółką tworzymy banery, reklamy, interesujące posty promującą nasz sklep.
Co z tego wyniknie? Jeszcze nie wiemy. Póki co mamy za sobą niezliczoną ilość godzin, dzięki którym sklep stoi, dopinamy ostatnie szczegóły. I daje nam to nie tylko sporo pracy, która jest - póki co - premiowana wyłącznie satysfakcją.






wtorek, 18 czerwca 2019

RTT sposobem na przebudzenie?

Jakiś czas temu trafiłam na Justynę Falkowską i jej Językobranie w kontekście pracy w IT. Emanowała energią, która przyciąga do siebie ludzi, więc przyciągnięta - obserwowałam jej profil. Okazało się, że nie tylko Językobraniem Justyna się zajmuje. Dotarłam do informacji, że prowadzi couching za pomocą metody RTT (Rapid Transformational Therapy™). Zawsze mnie interesował tego typu rozwój i w końcu skorzystałam z pomocy, jaką oferuje Justyna.

Z początku byłam niezwykle entuzjastycznie nastawiona. Zwłaszcza po bezpłatnych konsultacjach, które otworzyły we mnie coś, pozwoliły poczuć, że to ja mam stery. Justyna poprowadziła rozmowę w taki sposób, że dotarło do mnie, że to co się dzieje w moim życiu jest wynikiem różnych konsekwencji... i wcześniej nie miałam takiej świadomości sterownością życia, jaką powinnam. Zafascynowana pracą z mózgiem zgodziłam się na sesję RTT. Nie było łatwo, ponieważ to nie są sesje w kwocie zwykłej terapii ale spodziewałam się efektu WOW. Dodam jeszcze, że moim głównym celem było dostarczenie samej sobie informacji, że moje zdrowie jest najważniejsze i przekonanie opornego umysłu, że muszę o siebie zadbać: schudnąć, ustabilizować poziom insuliny itd (toczyłam walkę z insulinoopornością).
I doszło do sesji.
Justyna poprowadziła mnie przez proces hipnozy, w którym zachowałam 100% świadomości i tak właśnie miało być. Mój umysł miał skupić się na jej głosie, na moim wewnętrznym świecie wyłączając zewnętrzne bodźce. Nie udało się wyłączyć bodźców do końca, bo cholerne słuchawki mi trzeszczały a nie bardzo chciałam w połowie wymieniać je na nowe (warto się lepiej przygotować). Okazało się też, że moja insulinooporność to nawet nie kamyczek moich problemów. Dotarłyśmy kompletnie gdzie indziej. Tam, gdzie poczucie odrzucenia zjadało mnie i sabotowało od zawsze. Za pomocą metod, które trochę wydawały mi się śmieszne a trochę naiwne, Justyna rozmawiała ze mną, z moim umysłem. Najzabawniejsze było to, że przez jakiś czas nie mogłam się zdecydować co o tym sądzić. Dalej nie wiem. Ale już nie sądzę, że to zabawne. To niezwykłe.
Wpierw mój entuzjazm przybrał siłę maniakalną. Mniej spałam, więcej robiłam. Roznosiło mnie. Jestem chadowcem, więc zauważam i próbuję moderować to, co mnie winduje do góry lub ciągnie w dół. Tym razem pozwoliłam temu płynąć kierując energię w stronę, która przyniesie najwięcej korzyści. Czułam się jakbym dostała świeże paliwo do swych działań. Pamiętałam słowa o sprawczości, jaką posiadam w swoim życiu i popłynęłam w tym kierunku... Znalazłam ujście mojej energii w tworzeniu sklepu internetowego. Założyłam działalność gospodarczą. Zaangażowałam przyjaciółkę, wspólnie weszłyśmy w projekt i mimo, że zdążyłam wylądować (dość miękko) i opadł maniakalny entuzjazm - dalej rozbudowujemy sklep i wierzymy, że mamy szansę na sukces.
Założenie działalności było od zawsze jednym z moich marzeń. Praca dla siebie, dla swojej satysfakcji. To nie jedyne marzenie i najlepsze jest to, że wciąż czuję to mruczenie w środku: jeszcze to, jeszcze tamto. Czuję sens życia. Wewnętrzny. Moje życie to nie tylko dzieci, facet, praca. Ale to mruczące poczucie radości. Poczucie, że jeszcze tyle rzeczy do zrobienia. I że te rzeczy się uda zrobić!
Nie czuję się już jakbym ciągle była na haju, oj nie. Od kilku miesięcy skutecznie zmniejszam dość silny lek, który mnie stabilizował ale efekty uboczne są dla mnie nie do akceptacji i w związku z tym średnio co 3 dni czuję się troszkę rozmemłaną kupką nieszczęścia, ale to uczucie nie trwa długo. Jest do przejścia.

Trochę jest tak, że czuję się przebudzona. Jakbym wcześniej żyła w bańce myślenia, że to, co się udało to jest kres moich możliwości. Czuję się, jakbym zaczęła w końcu dostrzegać, że moje życie może być inne. Że nie mogę sobie wmawiać, że tego nie umiem a tamto jest nie dla mnie. Czuję, że cała wiedza z wielu lat terapii w końcu daje efekty. Jakby mnie Justyna "odkorkowała" tą hipnozą. Rozmową. Wejściem w głąb i przeprowadzeniem małej, zapłakanej dziewczynki przez traumę. Pokazaniem, że życie toczy się dalej i nie ma potrzeby siedzieć w pustym pokoju sama. Mogę pożegnać i puścić wolno wszystkie żale i traumy.