Trudno mi jednak uśmiechać się do lustra. Dla siebie nie mam sympatii, nie znajduje w sobie akceptacji. Chciałabym więcej i więcej. Żebym była bardziej. Żebym była z siebie dumna, produktywna, kreatywna, żebym była kimś więcej niż jestem.
Nie wystarcza mi wiele rzeczy. Wciąż stawiam sobie poprzeczkę coraz wyżej, ale nie mogę przez nią przejść, bo zaczynam się potykać o własne nogi. O własne przekonania. Pisz. Maluj. Pracuj. Sprzedawaj. Kupuj. Wychowuj. Kochaj.
Jestem zmęczona. Odsuwam się, oddalam. Uśmiecham się do innych jednocześnie spychając siebie w oddal. Dystansując się do swojego życia coraz bardziej. Obojętniejąc coraz mocniej.
Wiele lat temu jedna z pierwszych terapeutek podsunęła mi pomysł, bym niczego od siebie nie wymagała, po prostu obserwowała ludzi. I to robię. Obserwuję posyłając im uśmiechy.
Może z czasem zbiorę się w sobie i zamiast wciąż huczących w głowie nakazów i rozkazów, poczuję coś innego niż potrzebę znieruchomienia, zapadnięcia się, przeciążenia. Zmęczenie sięga tak daleko, że mogłabym przestać się ruszać. Nie możliwe. Wciąż popycha mnie rzeczywistość i potrzeby. Moje, innych. Nie mam czasu wmawiając sobie, że mam tyle czasu. Goniąc a jednocześnie nieruchomiejąc.
Chciałabym w końcu odpocząć tak naprawdę. By móc się obudzić tak na serio.
źródło zdjęć: https://kaboompics.com/ Karolina Grabowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz