wtorek, 31 marca 2020

Leci trzeci tydzień izolacji



 Jak w temacie, leci trzeci tydzień. Pracuję zdalnie. Dzieci biegają dookoła drąc się lub śpiewając. Zazwyczaj jęczą znudzone. Netflix robi nam za pierwszą pomoc poza medyczną. Załadowane półki w szafkach i szuflady w zamrażalniku nie dają pewności co do jutra. Bezsilność i bezradność wobec przyszłości potęguje potrzebę wtłoczenia w żyły glukozy, pieprzyć dietę, przecież nadeszła apokalipsa. Codzienność zależy od nastroju - mojego, PrawieMęża i Belzebubów. PrawieMąż regularnie staje się kimś obcym, na zmianę ze stawaniem się najulubieńszym człowiekiem. Huśtawka emocjonalna. Napięcie powodujące ucisk w klatce i myśli katastroficzne: czy to już? Na przemian ze śmieszkowaniem z samej siebie. Jaka głupia - wierzy w te wszystkie historyjki.
W co tu nie wierzyć: W większości krajów rządy postanowiły swoich obywateli zamknąć w mieszkaniach (pardon, to my się zamknęliśmy a rząd nam to umożliwił wprowadzając odpowiednie zaostrzenia), zmieniać konstytucję a media straszą nas i nawołują do #siedźwdomu a jak już nie chcesz siedzieć to #nośmaskę oraz #używajrękawiczek. O myciu rąk już nie trzeba mówić - nauczyliśmy się to robić a nawet polewać je denaturatem. 
 Nie jestem typem imprezowicza, szczerze mówiąc izolacja wygląda u mnie jak większość dni w roku z wyjątkiem tego, że pracuje zwykle z biura a nie własnej kuchni (2 lata temu wywaliłam biurko z salonu do kuchni, bo mi światło monitora przeszkadzało jak PrawieMąż nakurwiał jutuby). Było jeszcze przedszkole - takie miejsce, gdzie przechowywało się dzieci. Jak ja tęsknię za przedszkolem! Kocham moje dzieci i czuję się spokojniejsza wiedząc, że są w domu. Na przykład kiedy śpią. Ale czuję zniecierpliwienie kiedy piętnasty raz w ciągu minuty słyszę "hał, hał, hał, haaał, rajder, marszal, jedziemy po pomoc...!". Po czym wykrzykują tą pomoc przełączając się na częstotliwość Strażaka Sama ("ioioioio... pali się!"). Do tego kanapowo-komputerowe pasje PrawieMęża. Jak nie kanapa to komputer. Z przerwą na wyniesienie śmieci, kiedy już moja cierpliwość się kończy.
 Wczoraj wyszłam z domu. Wpierw z psem, ale to się nie liczy, krajobraz za domem i każde drzewko na drodze znam na pamięć. Ja odważnie wsiadłam do samochodu, trzasnęłam drzwiami i ruszyłam przed siebie. Moja ucieczka nie była daleka: po 20 minutach jeżdżenia bez celu i po okolicznych wiochach zaparkowałam pod lasem na mojej ulicy. Obudziłam się godzinę później. 
Pogoda też jakaś pojebana: raz jest 17 stopni i kisimy się na balkonie by mieć kontakt z powietrzem względnie świeżym a raz 2 stopnie a z nieba prószy śnieg.
 Zaczynam wątpić w jakąkolwiek zmianę. Czy to się kiedyś skończy? Tak jest przecież wygodnie: ludzie zamknięci, na ulicach prawie pusto. Polska przeniosła się do cyfrowego świata. Tak się wzbraniałam przed czytaniem/oglądaniem si-fi, że to przyszło do mnie. Spłynęło wirusem na nasz świat.
Zaskoczyło nas, jak zimę drogowców, w pidżamach, rozciągniętych dresach i tyjących od nadmiaru wrażeń i zbyt emocjonalnych związków z jedzeniem.

Życzę sobie i Wam trochę poczucia humoru. 
Jak się dowiedziałam, że będę mamą bliźniaków to brat mi powiedział, że będzie wesoło. Jak płakałam o 3 w nocy z niewyspania kołysząc łóżeczka z płaczącymi dziećmi też sobie powtarzałam, że jest tak wesoło. Może dlatego właśnie przetrwaliśmy!


1 komentarz:

  1. Fantastyka jest zajebista. Tu nie ma rzeczy niemożliwych :) Można wyciągnąć na powierzchnię wszystko co siedzi w głowie i nikt nie mówi, że skoro masz cztery żony i trzech mężów (Luna to surowa pani), to coś z tobą nie tak. Albo że rozmawiasz z kimś z innej planety. A w realnej prozie po czymś takim, ani chybi lądujesz w psychiatryku, na grubych neuroleptykach.

    Dlatego uwielbiałam konwenty fantastyczne. Bo tam było zawsze mnóstwo ludzi, dla których rzeczy niemożliwe to tylko ograniczenia we własnej głowie.

    Poza tym w książkach SF jest dużo o przyszłości. Coś co zostało opisane w książce z 1952, w 2000 staje się normalnym elementem krajobrazu, czymś co po prostu jest.
    (nadal czekam na teleport :) )

    OdpowiedzUsuń