piątek, 4 stycznia 2019

Jak się nie trzymać - depresja

Nie łatwo przyznać się, że jest się w depresji. Bo co to niby znaczy? O depresji już powiedziano tyle, a wszyscy i tak wiedzą, że chodzi o smutek, smętek, lenistwo i emo. Halo, w jakim my świecie żyjemy? Schematów, rzecz jasna. Podsycanych kompleksami.

Jak się nie trzymać? A no na przykład źle sypiać. Źle jeść. Zestresować się i powtórzyć cykl minimum siedem dni. A później narazić się na trudne rocznice, jak śmierć taty czy wielkie rodzinne spotkania, jak wigilia w gronie całej rodziny. Z dwoma brzdącami, które chorują cały miesiąc i PrawieMężem, który sprawia, że jednocześnie się go kocha bardzo mocno i chce się od niego uciec średnio trzy razy dziennie. Sinusoida emocjonalna, niż somatyczny i ataki kompulsywnego poprawiania sobie humoru, czytaj czekoladoholizm... I nagle leki nie działają. Świat staje się brudniejszy niż jest, nastrój jak gąbka pochłania całą szarość rzeczywistości.
I depresja. Nie taka na pokaz, bo na zewnątrz niewiele się mówi. W zasadzie nie mówi się nic, bo po co mówić. Za trudne jest mówienie, za ciężko wypowiadać słowa, język kołkiem staje, słowa są za trudne do wymówienia, coś nie pasuje do czegoś. I po co. I obojętność. Jeszcze jeden uśmiech do dziecka, żeby nie myślało, że nadeszła zombie apokalipsa. Jeszcze jedna herbata, żeby napełnić ciało ciepłem. Żeby w ogóle je poczuć.
Jeszcze jeden spacer. Z psem. Ze smyczą, której pies od pięciu lat nie używa. Deszcz spływający po kurtce, nosie, okularach. W końcu drzewo w głębi lasu, które wydaje się idealne. Tak długo na nie patrzyłam, że w końcu pies zaczął szczekać, co się Pańcia wygłupiasz, zimno mi.
Przez całą drogę w głowie dwa głosy rozważały swoją sytuacje, analizę SWOT uskuteczniały. Głosy w głowie przemawiały słowami terapeutów, przyjaciół i choroby. Sama siebie przekonywałam o zasadności decyzji, podczas gdy sama siebie od tego odwodziłam. Ostatecznie pies zdecydował, bo głupio by było go tak zostawić. Pożegnałam się z drzewem i wróciłam do domu.

W depresji nic się nie chce ale wszystko się robi.
Nie z powodu lenistwa, jak niektórzy sądzą. To nie ma nic wspólnego z lenistwem. To kwestia braku sensu. Jeśli coś ma uzasadniony sens - można się tym zająć. W depresji niewiele rzeczy ma sens. Największy sens widzi się, w tym by nikt nie miał pretensji, więc trzeba wstać i wrzucić brudy do pralki, trzeba zrobić jakiś ciepły posiłek, trzeba położyć dzieci spać i rano je obudzić i przebrać. Wysokie poczucie obowiązku jest jednocześnie aktywizatorem jak i karą. Jak dobrze było mieć depresje, gdy mieszkało się samemu i nic się nie musiało robić, nikomu nie podlegać, z nikim rozmawiać.

W takich chwilach powtarzam sobie (albo ktoś mi powtarza w mojej głowie), że trzeba poczekać. Bo to mija. Rozświetlił mi nastrój w Nowy Rok, kiedy się wyspałam a dzieci były u Babci. Kiedy nic nie musiałam i dałam ciału odpocząć.
Nie jest jakoś super, ale nie jest źle. To chyba jakaś dewiza życiowa, którą całe rzesze chadowców się kieruje. Jak nie jest ani źle, ani super to znaczy, że jest stabilnie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz