środa, 28 marca 2018

Nie panikować.



Wczoraj nastąpiła eskalacja emocji, dzisiaj czuję się jak pusta wydmuszka - człowiek kukła, chociaż wszystko we mnie krzyczy, krąży po mnie ten krzyk, płacz. Jakbym miała w sobie bardzo ruchliwą autostradę i nagle coś poszło nie tak, nagle doszło do kraksy, do katastrofy drogowej, gdzie myśl A zderza się z myślą B i ciąg innych myśli wpadło na siebie tworząc dziwną strukturę. Małe dzieci, dzieci krzyczą, martwe dzieci, bijący dorośli, przemoc, przemoc, ciasto w piekarniku, moje własne dzieci uśmiechnięte, rosnące kły, bezsilność, łzy w ich oczach.
Przerwa na telefon, przecież jestem w pracy.
Muszę przestać czytać o przemocy, przestać trafiać na artykuły o mamach Madzi i innych strasznych rzeczach, jak założyć sobie cenzurę?
Nie chcę zła widzieć, przed złem się lękam, zło wkrada się do mojej głowy, wślizguje w zakamarki wątpliwości, rozprostowuje pętelki bezsilności, zło, zło...
Wczoraj byłam tak bardzo bezsilna, wczoraj tak wszystko krzyczało, pędziło, ciężko było się zatrzymać, moje dzieci płakały, mój syn wkładał sobie rączki do buzi i płakał, płakał, bo go boli, bo rosną mu kły i nie umie sobie poradzić a we mnie wszystko krzyczy, najbardziej krzyczą we mnie wątpliwości czy mogłabym jak mama Madzi
Nie mogłabym, nie potrafiłabym ale się boję tak bardzo
nalałam wody do miski, położyłam na podłodze w łazience i pluskali rączkami w wodzie, zapomnieli o bólu, zapomnieli o tym, jak kiepską mają mamę, która nie umie im pomóc pozbyć się bólu, ale dała zabawę
a potem szorowała łazienkę na kolanach by samej zapomnieć o swojej bezsilności a dzieci poszły spać szczęśliwe, nie świadome, że mama płacze nad sobą, bierze leki na sen i zasypia jak tylko ojciec wraca z pracy, zasypia przed dwudziestą, kładzie swoją umęczoną głowę, wtula się w ramiona Orfeusza i śpi, śpi, nie chce już wstawać, nie chce musieć, nie chce czuć

Wstaję, jadę do pracy. Modlę się by paliwa starczyło by dojechać. Jeszcze tylko kilka dni i wypłata. Teraz już wiem, że okrojona, bo wzięłam zaliczkę, muszę dojechać do domu. I do pracy. I z pracy. I do babci. I kupić chleb.
Kawa, jabłko, pomarańcza. Odpalam komputer, cisza w pracy, cisza w głowie. Tylko stukot klawiszy, bo muszę to wyrzucić. Nie radzę sobie. Nie radzę. Jestem autostradą, na której czasami są kraksy. Zmuszają mnie do resetu. Boli wszystko. Marzę by się wyłączyć, ale wiem, że
to mija.
Mija.
Będzie ok.
Jeszcze będzie normlanie.

Tylko czekać.
Nie panikować.
Nie uciekać.

Nie wmawiać sobie, że już nic na mnie nie czeka, że związek umiera, że czas pędząc zabrał gdzieś radość, że dzieci będą miały własne życie a ja niepotrzebna, nikomu nie potrzebna, nie warta, że powinnam odejść, odejść, przestać oddychać

Muszę wrócić do leków, do wenlafaksyny, już nie daję rady a przecież miałam się trzymać, miałam powiedzieć ci na ucho jak się trzymać, jak nie poddawać, jak żyć z chorobą, jak żyć bez ciężaru

Kurwa. Wczoraj kierownik, na szczęście nie mój próbował mnie uszczęśliwić na siłę karząc pracować na terminarzu, który mi nie ułatwia pracy a teraz handlowiec krzyczy na mnie bo coś wg niego spierdoliłam. Mam dość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz