wtorek, 19 lutego 2019

Polska narkotyczna. Lukier, Malwiny Pająk


Kontrowersyjny temat? Myślę, że nie. Przekonaj się.


Zamówiłam książkę Malviny Pe kilka tygodni temu w nadziei, że zdobędę ją w dniu premiery (13.02), ale Empik dał dupy i „wysłał” do siebie zamówienie, które odebrałam w Walentynki. Też może być – niezbyt zadowolił mnie prezent od PrawieMęża (moi drodzy – jeśli kobieta mówi, że nie chce słodyczy to nie chce słodyczy, wysilcie się na coś mniej banalnego! Książka więc była prezentem ode mnie dla siebie w ramach dnia Zakochanych. I owszem, zakochana jestem: w książkach polskich. Książkach mocnych. Doskonały prezent! Zawiozłam książkę do domu, czule położyłam na łóżku, obfotografowałam bezwstydnie i kazałam czekać. Wrzuciłam dzieciaki szybciej do łóżek, by mi nie przeszkadzały i spędziłam wieczór z najlepszym debiutem, jaki mi się trafił w ostatnim czasie. "Lukier" był bardzo aktywnie promowany przez swoją autorkę, co dodatkowo podsycało ciekawość. Styl autorki: bezkompromisowy, bezpośredni i autentyczny trafił w moje czytelnicze serce i go nie zawiódł.
Wchodzimy w świat dwóch kobiet, mieszkanek Warszawy. Obie żyją na maksa, a jednak jakby trochę nieświadomie. Trochę jakby na koksie: na pełnej ale bez przerw na refleksję. Narkotycznie. Jak chyba większość z nas. Przekraczamy dwudziestkę, trzydziestkę na liczniku i zapominamy, że ten czas już nam nie wróci. Kupujemy, sprzedajemy, balujemy, wyglądamy, oglądamy ale wszystko odbywa się w oparach bezsensu. Julka, bohaterka "Lukru" z dragami ma jeszcze więcej wspólnego, bo je nie tylko zażywa ale i sprzedaje. Przytrafił się jej dil, coś się sprzedało, coś jeszcze zostało - konstrukcje słowa słusznie wskazują, że sama bohaterka nie miała w tym udziału w pełni świadomego. Samo się zadziało. Jak jej wybieg na imprezie Drag Queen. Jak romans z transseksualistą czule nazywany przyjaciółką. Podobnie drugiej bohaterce, Ance, której przytrafiła się przeszłość, namiętna choć nie spełniająca oczekiwań, pogalopowała więc w inną stronę: w stronę jeszcze mniejszej kontroli nad swoim życiem. Wyszła za mąż za kogoś, kto jej się wydawał świetnym materiałem na męża. I tu znowu wszystko się dzieje: praca, dom, projekty, spotkanie, czelendże, dedlajny, korposzczurowanie, porzucone marzenia.
I pstryk.
Równy rytm się wywala. Ktoś wypada z tej układanki, ktoś zawodzi. Rozjeżdża się życie, kobiety wpadają w pułapkę, w której muszą włączyć myślenie. Wyłączyć autopilota, rozejrzeć się, zweryfikować wartości. 
Konstrukcja powieści pozwala na "wejście" do głowy i patrzeniem oczami bohaterów. Przeplatają się ze sobą światy na pozór kompletnie różne, oddalone. Nie tylko współistnieją w tym samym mieście, ale w końcu wpadają na siebie. 

Zauważyłam pewien zabieg, który bardzo lubię w powieściach współczesnych. To wplatanie popkulturowych treści, fragmentów tekstów piosenek czy sloganów identyfikujących "nasze czasy" skrzyżowane z odbiorem rzeczywistości. Pierwszy raz to zauważyłam w "Ćpunie" Melvina Burgessa - teksty, które uzupełniały przebieg zdarzeń. Podobnie u Malwiny Pająk - fragmenty piosenek czy slogany (nowomowa, wypowiedzi, karpo-gadka...) dopełniają historie, osadzają jeszcze mocniej w rzeczywistość jednocześnie pozwalając jej wejść do systemu skojarzeń, metafor i zaczepek intelektualnych.
Chciałabym powiedzieć, że te światy są nierealne. Nieprawdopodobne. Ale tak nie jest. Odnajduję się w tej ich Warszawie. Odnajduję się na zebraniach; na pogrzebach, gdzie chciało się wymiotować z poczucia winy. Odnajduję się w relacjach, które z góry skazane były na porażkę i w takich, w których nawet płeć nie była jednoznaczna. To nie są żadne nowości. Żaden rozwód, żadne ćpanie nie jest niczym nowym. Jest brutalnie prawdziwe, choć systematycznie zalewane... lukrem. Wybielane, udające coś innego niż jest. Pomijane, nieuchwytne. Dobrze, że ktoś ten lukier zauważył. I opisał jak spływa.

Bardzo Malwinie kibicowałam. Kibicuje cały czas, żeby nie było wątpliwości. Nie tylko dlatego, że napisała dobrą powieść i jest ogólnie fajną, szczerą dziewczyną. Kibicuję jej, bo wyobrażam sobie, że w końcu porzucam wszystkie wątpliwości i wychodzę z moimi historiami na światło dzienne. Mam ich w sobie tyle, że jeśli nie zacznę ich opisywać to będę musiała chyba kogoś zabić. Malwina daje mi nadzieję, że można to zrobić i zachować siebie. Można opisać to, co tam siedzi i nie chować się po psychiatrykach*. To fajne uczucie, dziękuje Ci za nie, Malwino. Twoja powieść sprawia, że nie zazdroszczę i nie wiję się w środku z zawiści a klaszczę w ręce, dopinguję Ci i zaczynam jednocześnie mocniej wierzyć w siebie.

*Rozwinę to innym razem, jednak uprzedzam, że nie ma to absolutnie nic wspólnego z autorką "Lukru".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz