sobota, 14 lipca 2018

Bardzo emocjonalnie, czyli co robię kiedy dopada mnie dół


14.07.2018
Zwykle zaczynam pompatycznie, z refleksją typu „są takie dni, kiedy...”, sama siebie okłamując, że jestem kimś więcej niż osobą piszącą słowa na klawiaturze. Wyobrażając sobie swoją uduchowioną wersję siebie, kogoś, kto składa się z samych słów, emocji. Kogoś, kto nie uderza teraz w klawisze, czując suchość w ustach, pragnienie wody, zmęczenie psychiczne, ciepło, upał niemal.
Znowu miałam jakiś gówniany sen, który wyraźni odcisnął się na mojej podświadomości a zostawiając jedynie cień nastroju na jawie. Znowu wstałam z myślą: nie jestem dostatecznie ważna dla niej.
Musiałam się zatrzymać nad tymi słowami. Mielić je w głowie, jak gdybym nie robiła tego przez cały dzisiejszy ranek. Mam trzydzieści jeden lat a wciąż płaczę z tęsknoty za mamą.

Później już było tylko gorzej, o co zadbały moje dzieci: rozkoszne dwulatki rozbabrane w odchodach jednego z nich. Młyn dnia codziennego: szybka reakcja, emocje na smyczy. Szorowanie domu, dzieci, prania, blatu. Śniadanie, kawa, tabletki na nastrój, tabletki na cukier, tabletki na tarczycę, tabletki na antykoncepcję. Woda, woda, dużo wody. Ciągle chce mi się pić, ciągle czuję suchość w ustach dzięki tabletkom na cukier. Prawie jak po MDMA, szkoda, że bez tych samych fajerwerków co po MDMA.

Żeby poprawić mi humor, a może żeby nie patrzeć jak płaczę, Prawie Mąż wysłał mnie do łazienki, bym się tam lepiej poczuła. W otoczeniu wody, piany, mydła, zamknięta, sama, samotna. Może i się udało, jakiś efekt osiągnięty, bo przy akompaniamencie muzyki zamiast wycierać się ręcznikiem po prostu zaczęłam tańczyć, pozwalając obeschnąć ciału. Zawinąwszy się w poszewkę, bo tylko to zwisało suche z sznurków nad wanną usiadłam z butelką wody i laptopem by w rytmie muzyki wybijać palcami po klawisze własne historie.

Robię to by stłumić chęć zadzwonienia do matki. W telefonie jest zapisana pod hasłem „Matek”. Ani mama, ani matka. Trochę jak dziecko, trochę jak rodzeństwo, trochę jak mama. Już kilka lat wybierając jej numer wybieram konto z nazwą „Matek”.
Nie dzwonię, ponieważ doskonale wiem jak przebiegła by ta rozmowa. Powiedziałabym: cześć, co słychać, usłyszałabym, że boli ją brzuch, boli ją głowa, że boli ją ciało, źle się czuje, słyszę to od lat, chyba od trzydziestu jeden. Nigdy nie usłyszałam jeszcze „wszystko dobrze, czuję się świetnie”. Potem żałośnie powiedziałabym jej, że tęsknię. Bo przecież umiem rozpoznać swoje potrzeby, a moją potrzebą jest kontakt z matką. A ona by powiedziała, to przyjedź do mnie. Wsiadaj w samochód i przyjedź. A ja znowu poczułabym złość. Mamo, dlaczego się mną nie interesujesz? Dlaczego to ja zawsze mam do Ciebie przyjeżdżać, dlaczego ja mam do Ciebie dzwonić, dlaczego to ja ciągle ubiegam się o kontakt? O skrawki zainteresowania? A ona by powiedziała, no co Ty mówisz, przecież tak nie jest, nie mogę do Ciebie przyjechać, nie mam pieniędzy, boli mnie, jestem chora, pracuję, jestem zmęczona, to za daleko. Dzieli nas sto dwadzieścia kilometrów. Wtedy z rezygnacją powiedziałabym, że to ona się wyprowadziła do innego miasta. Ona odparła by, że w Trójmieście nie ma tanich mieszkań, że nigdy by za taką sumę jaką wtedy dysponowała nie znalazła mieszkania. Przecież wiem jak było, wiem co z czego wynikało, nie chcę już tego przywoływać. Jedno słowo pociąga za sobą wiele innych, skojarzenia, smaki, gorzkie przemyślenia. Złość. Ta złość jest najgorsza, myślałam, że dawno sobie z nią poradziłam, a jednak wcale nie. Wyskakuje w takich chwilach, kiedy wydaje mi się, że szafka zamknięta, pusta, kiedy jest bezpiecznie, kiedy nic mnie już nie zaskoczy, kiedy czuję się szczęśliwa, spokojna. Kiedy wszystko jest pod kontrolą.
Aż wyskakuje z niespodziewaną siłą, przydusza i śmieje się prosto w twarz. Wtedy najbardziej boli. Świadomość tego, jak jestem słaba, jak bardzo jestem dzieckiem w środku. Jak bardzo muszę być dorosła na zewnątrz.

I samotna, kiedy płaczę. I słyszę „przestań”, kiedy zaczynam mówić. Albo „rozumiem” kiedy się denerwuję, bo nie wiem czy mam przestać mówić, przestać odczuwać, przestać się sobą dzielić. Czuć smutek. Opowiadać o nim. Dlatego piszę. Bo słowa nie oceniają, bo spływając ze mnie nikomu krzywdy nie robią. Nikt nie musi słuchać mojego płaczu, nikt nie musi poklepywać mnie po ramieniu i czuć się skrępowany sytuacją. Nikt nie musi udawać, że rozumie. Ani mówić, bym przestała, bo sam sobie nie potrafi poradzić z bezsilnością. Wiem to, bo przecież ostatecznie każdy jest sam ze swoim problemem. Nie da się go spakować do torby i poprosić przechodnia by niósł z nami ten ciężar. Nawet, jeśli ktoś proponuję nam pomoc, jest on tylko obserwatorem. Kimś, kto może i nas podniesie, gdy upadamy, ale później stoi i patrzy jak sami się otrzepujemy i rozglądamy za tym, co sprawiło, że upadliśmy. Nikt nam tej przeszkody nie usunie, sami to musimy zrobić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz